wtorek, 1 marca 2016

Przyszedł do mnie mój kot po codzienną  porcję pieszczot :) Kiedy mi smutno,kładzie mi się na brzuchu i mruczy.Jakby czuł,że czasem to pańci  pomaga ...
W moim rodzinnym domu też były koty,ale tamte miały większą swobodę.Włóczykije :)) Za moim ogrodem znajdowały się ogródki działkowe,więc koty miały duży rewir do obejścia.
Przychodziły kiedy były głodne i szły z powrotem.
Pewnego wieczoru,gdy wróciłam do domu,moja kotka siedziała na schodach werandy,a ja spojrzałam na podwórko ,czułam ,że ktoś mnie obserwuje.Było już dość ciemno.A tam siedział wielki kocur,z początku pomyślałam ,że to pies,bo gdzie są takie ogromniaste dachowce?Ale były...Później widywałam go za dnia...czarny,ogromniasty kocur.Parę  dobrych lat temu w jednym z Gdańskich sklepów,na piecyku elektrycznym  leżał taki wielki kocur,ale ten był spasiony,a ten 'nasz'  po prostu duży.Tego ze sklepu dotykałam ,w istocie było to żywe stworzenie ;)
Kotka przyprowadzała tego wielkiego kawalera ,potem on już się trochę oswoił i nawet wskakiwał na zewnętrzny parapet w moim pokoju,gdzie razem z kotką dostawał jeść :)
Niestety, kotka znajomość z pięknym kocurem przypłaciła prawie życiem.Miała tak duże kocięta,że nie mogła ich samodzielnie urodzić.Zawiozłam ją do weterynarza,który powiedział,że tak dużych kociąt nie widział u zwykłych dachowców.Uratował ją ,ale żadne kocię nie przeżyło.
W ogrodzie mieliśmy spory staw,mój starszy brat wpuszczał do niego złowione przez siebie karasie.A ja,w tajemnicy ,wyławiałam je i karmiłam nimi te dzikie ,działkowe koty.Brat nigdy się nie dowiedział ,pewnie by się wściekł... :)) Za to ja czułam się bardzo dobrze,gdy  wiedziałam,że te koty były najedzone.Zresztą jak zawsze,gdy rano wstawałam,to szłam najpierw nakarmić moje psy i dwa koty,dopiero sama siadałam do śniadania..
Z tym starszym bratem poszłam kiedyś nad wielki staw,tam gdzie łowił te karasie do naszego stawu,było lato.Wtedy była moda na takie ażurowe buty z gumy.Piękne,delikatne,na niskim koturnie.Ja oczywiście miałam w ulubionym czerwonym kolorze.I tak wystrojona w te nowe butki poszłam  z bratem na ryby!
Patrzenie jak brat łowił,znudziło mi się,bo to oczywiście nie ja łowiłam...
Z jednej strony tego stawu było bagno,rzecz jasna musiałam  zbadać ,jak tam jest,chociaż brat mówił,że mam tam nie iść...Mów mi więcej...Poszłam.
Oczywiście wciągnęło mnie,cholera.Brat przybiegł,wyciągnął mnie,ale niestety jeden but utknął głęboko i tyle było radości z czerwonych cudeniek...Wracałam boso,byłam bardzo zła na brata,bo przecież mógł spróbować wyciągnąć tego buta! Ja bym próbowała!...
A on powiedział,że nie da rady,że głęboko pewnie jest,że to moja wina i że sama nie powinnam próbować! I tak wracałam po tym gorącym asfalcie,kamieniach i z nieszczęsnym jednym pantoflem w ręce.A brat oczywiście śmiał się ze mnie...
Miałam chyba z 10 lat ,gdy sąsiad przyniósł dosłownie na rękach psa,ba!,cień stworzenia ,tak wygłodzonego ,że aż trudno było na niego patrzeć.Jak ktoś mógł doprowadzić żywe zwierzę do takiego stanu??!! Moja Babcia jak zwykle rzeczowo podeszła do sprawy i pamiętam jak powiedziała,że z niego nic nie będzie ,że on pewnie i tak zdechnie...
A ja na to,że postaram się,spróbuję ,może przeżyje.I tak oto biedaka owinęłam starą grubą kołdrą ,położyłam przy piecu w kuchni,karmiłam codziennie małymi porcjami.
Przeżył.Wrócił do formy.Był to najwierniejszy pies jakiego miałam w swoim życiu.Wszędzie tam gdzie ja.Moi znajomi śmiali się ,gdy widzieli tego psa,wiedzieli,że ja nadchodzę.
Biedak,gdy wyjechałam na pierwszą ,letnią kolonię,podobno bardzo tęsknił i szukał mnie.
Gdy minęły dwa tygodnie i autokar podjechał pod NOT w Gdańsku,wszyscy moi znajomi z podwórka razem z moimi kuzynkami i oczywiście tym psem czekali na mnie.Najradośniej witał mnie mój pies... :))
Moje kuzynki ,które przyjeżdżały z południa Polski do mnie nad morze,przeżywały ,że w mieście jest lepiej,a ja na to,że ja na odwrót ,uwielbiam ich wieś "zabitą dechami" ,że tam czuję się najlepiej,kocham,uwielbiam wieś! Jestem mieszczuchem od urodzenia,ale to wieś jest bliższa memu sercu niż miasto.Od zawsze.
Nie wiem,czy ktoś więcej najeździł się pociągami ode mnie,chyba tylko maszynista ;)) Ja pamiętam moje dzieciństwo ,jako jedną ,ciągłą podróż.Kiedyś było to wyzwanie,bo nie było tylu samochodów,łatwego dostępu do samolotów czy autokarów..Przepełnione pociągi,do których trudno było wejść,a często i gęsto stało się na korytarzach,bo nie było szans na miejsca siedzące.
Kiedy była taka możliwość ,Babcia wykupowała kuszetki i wtedy było iście luksusowo ;)
I tak podróżowałam z Babcią północ-południe.Często dźwigając dużą torbę,bo przecież rodzina czymś nas uraczyła.A to jajka,mięso,nawet sok z pomidorów własnej roboty.O dziwo,pomimo tego całego ścisku, jajka zawsze przywoziłyśmy całe! :))
Pamiętam,czasem trzeba było wcześnie wstać i wysiąść z jednego pociągu i przesiąść się do drugiego,budziłam się i bez żadnego "ale " szłam z Babcią.Teraz nie wyobrażam sobie,aby moje dzieci nic nie powiedziały i bez marudzenia zbudziły się...
Często trzeba było jechać najpierw do Gdyni,bo tam właśnie podstawiali lokomotywę i stamtąd zaczynała się moja podróż z ukochaną Babcią.
Pamiętam na dworcu w Gdyni,w samym rogu, sprzedawali w okienku najlepsze,kręcone lody z automatu .Lody mojego dzieciństwa! Mmniam :)) Teraz Gdyński dworzec wyremontowali,ciekawe,czy jest nadal to okienko...Dawno  tam byłam..
Pamiętam,jak przyjechał Papież i tłumy ludzi szły naszą ulicą w stronę Zaspy,miałam wtedy 7 lat...Ja miałam tyle lat,kiedy to było?? Stara jestem,heheh ;))
Pamiętam,jak w ciepłe,letnie wieczory,sama rozpalałam duże ognisko i siedziałam przy nim całą noc ,aż do białego rana,a później przychodzili znajomi i szliśmy całą paczką nad morze,a z rodzinnego domu miałam wtedy 4 kilometry,nie to co teraz 10 minut i plaża...
Nie czułam wtedy zmęczenia..Uwielbiam ogniska,ten dym .Chyba to jedyny dym który akceptuję na moich włosach ;)) Gdy gdzieś czuję ten zapach rozczulam się ..
Latem prawie co wieczór było ognisko,znajomi.Dużo śmiechu,pieczonych ziemniaków z popiołu i kiełbasek...
Tak było ...
Udanego dnia! :)