wtorek, 13 września 2016

Nigdy się nie skarżyłam ,że nie miałam matki,nigdy.
Babcia to Babcia ,nie zastąpi matki chociażby tego bardzo chciała .Czasem było mi bardzo ciężko.A i Babcia z racji swojego  podeszłego wieku nie mogła uczestniczyć we wszystkim.Zawsze musiałam polegać na sobie,wymagać właśnie od siebie najwięcej,tak jest do tej pory.
Najstarszy brat wyprowadził się dość wcześnie z domu ,średni gdy poszedł do wojska miałam 12 lat,zostałam z chorą Babcią i młodszym bratem.
Była wczesna jesień ,ale nastały już zimne dni i trzeba było zacząć palić w piecu.
Oczywiście musiałam najpierw narąbać drewna,a żeby oczywiście nie było za różowo,siekiera była tępa...
Więc trzeba było ją naostrzyć .Poradziłam sobie z jednym i drugim,ale w piecu nie chciało się palić,bo komin był zapchany,a wezwany kominiarz powiedział przez telefon ,że może przyjść dopiero następnego dnia.A ja nie mogłam czekać tak długo .
Miałam wspaniałego sąsiada,który miał wszystko w swoim garażu,potrzebne mi narzędzia także.On wszystko sam naprawiał,bardzo,bardzo pracowity mężczyzna.Kiedyś podobno był bardzo zakochany w pięknej rosjance ,ale coś nie wyszło i nigdy nie miał partnerki.
Zawsze pomocny pan J.ten,który za każdym razem robił dla mnie bukiety ze swoich pięknych róż.
Powiedział ,że sam by przyszedł i zrobił to za mnie ,ale szedł właśnie do pracy,ale rzucił na odchodne ,że widział jak się wspinam z chłopakami po wysokich drzewach i on wierzy ,że dam radę.Ale dach to dach,nie drzewo.
Weszłam na dach oczywiście i mając 12 lat wyczyściłam ten komin,gołębie postanowiły zrobić sobie tam gniazdo,gdy nie paliło się w piecu.Ja nie wejścia na dach się obawiałam,tylko tego ,że nie będę miała dość   siły żeby zrobić to co musiałam zrobić.
Ale zrobiłam,rozpaliłam   w piecu.
Kiedy na zimę Babcia kupiła węgiel ,trzeba było go zwieżć do drewutni przy domu,bo w magiczny sposób mógłby zniknąć w nocy  z podwórka ...
Babci bym nie pozwoliła na taki wysiłek,3 i pół tony węgla ,starszy brat w wojsku,a młodszy...młodszy był zbyt jakby to określić "wątły" na taki wysiłek.Więc znowu sama wzięłam szuflę i taczkę i zwiozłam cały ten węgiel.Pamiętam,że byłam tak zmęczona,że nie mogłam zasnąć.
Przeżyłam,jak wiele,wiele innych rzeczy,po których wiedziałam,że mogę liczyć tylko na siebie.
Malowanie mieszkania?Proszę bardzo.Nawet glazurę potrafię położyć.
Dzisiaj patrzę na te 12 letnie dzieci i nie wyobrażam sobie ,aby coś takiego robiły,poradziły sobie z różnymi rzeczami.Nawet przypuszczam,że mój 12 letni syn,by sobie nie poradził.Dlaczego? Bo nie musi?To też,ale po prostu by się nie nadawał do tego.
Patrzę na te rozpieszczone dzieci,które płaczą ,bo dostały na urodziny "wypasionego" drona za kilka tysięcy złotych,a wielka ogarnia ich rozpacz,bo "zabawka" była w małym kartonie,a nie w ogromnym pudle jakby tego chcieli....
Patrzę,na te dzieci,małoletnich synów,którzy zwracają się do swoich matek pieszczotliwym zdrobnieniem używanym przez ich ojców.I co ? I nic,jest dobrze,wszystkim to najwidoczniej odpowiada.
Za moich czasów,dzieci nie przerywały rozmowy dorosłym,siedziały przy osobnym stole,pytały czy moga to czy tamto.Najpierw.I nie rządały.
Chyba to już dwa lata  ,jak byłam świadkiem,gdy wyrośnięte nad podziw dziewczyny,miały może po 17 lat,urządziły sobie zabawę z rzucania w łabędzie zmarzniętymi bryłami piasku na plaży.Łabędzie przyzwyczajone ,że się je karmi zimą ,zaczęły wychodzic na brzeg .Dziewczyny miały niezły ubaw,ja stałam na końcu mola,gdy zaczęłąm iść w ich stronę,najwiekszy z łabędzi rozłożył skrzydła i zaczął syczeć,dziewczyny uciekły...
Czy nikt w dzieciństwie nie wyjaśnił szanownym dziewczętom,że tak się nie postępuje?  I żeby innych traktować w taki sposób jakbyśmy chcieli aby i nas traktowano? Najwidoczniej nie.Bo teraz nastały czasy hodowli dzieci,a nie wychowywania.
Patrzę na tych ludzi,którym coś się stało...
Którzy się zmienili..
Zeszłej zimy ,w mrożny dzień, podeszła do mnie ze łzami w oczach  staruszka. Pytając ,czy mogę ją przeprowadzić przez przejście dla pieszych ,bo dla niej jest za ślisko.
I prawie płacząc tłumaczyła mi ,że pytała wielu ludzi i nikt nie chciał jej pomóc.bo wszyscy jej mówili,że się spieszą.....
Jak można się aż tak spieszyć ,żeby nie pomóc,to tylko kilka chwil i to nic nie kosztuje.I dokąd???
Pokazała mi młodego chłopaka,który jej odmówił...był wysoki,a ta staruszka ważyła może 40 kg,i nawet gdyby przerzucił ją sobie przez ramię ,to myślę,że by tego nie poczuł,a co tu mówić,podjąć ją pod rękę....
na tych kilka metrów...
Przeprowadziłam ją,chciała na przystanek autobusowy,posadziłam ją na ławce,zaczekałam na autobus,gdy podjechał, pomogłam wejść i zająć miejsce,pożegnałam się.
Czy to było aż tak trudne i niewykonalne?Czasochłonne?
Co jest z tym światem,z tymi "ludżmi" ?
Jednak coś jest nie tak z nimi...
Zawsze byłam bardzo aktywna fizycznie,rodzaj włóczykija ze mnie zawsze był .I gdy urodziłam starszego syna ,musiałam mieć chociaż chwilę dla siebie,nawet te 20 minut spaceru,na dłużej nie mogłam sobie w tamtym czasie pozwolić,bo mój syn był żarłokiem od urodzenia,a ja musiałam często go karmić piersią.
I gdy pewnego dnia wychodząc z klatki zobaczyłam na parterze jak wysoki,może 17 letni chłopak skacze dużo młodszemu po kręgosłupie...
To dziki szlag mnie trafił ,bo chociaż widywałam chłopaków ,którzy się bili,to było to zupełnie co innego...
Skaczący robił to z zaciekłością i agresją ,chcąc zrobić mu krzywdę.Podbiegłam do nich,złapałam wysokiego oprawcę mocno za ramię i spojrzałam na niego ... Chłopak albo się przestraszył mojego wyrazu twarzy albo tego ,że ktoś ośmielił się mu przerwać i zwrócić uwagę.Nigdy nie uderzyłam żadnego chłopaka,wręcz przeciwnie z nimi zawsze mogłam się dogadać ,dojść do porozumienia.I myślę,że gdyby w tamtym momencie nie zaprzestał tego co robił,bym go z pewnością zdzieliła.
Tak,może to jeszcze hormony we mnie buzowały,może to ta moja cholerna natura,może to, że nie lubię niesprawiedliwości.Może wszystko na raz .Zareagowałam.
Nie zdążyłam zapytać dlaczego skacze po młodszym ,gdy ten sam wydukał,że młody go zwyzywał...
Najgorsze było dla mnie to ,że w miejscu gdzie to wszystko się działo dosłownie kilka metrów dalej jest przystanek tramwajowy,gdzie wysiada zawsze dużo ludzi i wtedy też przechodzili tamtędy ludzie,ale nikt nie reagował...
Tak jest ze wszystkim,nikt nikogo nie obchodzi,może ktoś upaść obok i nikt tego nie zauważy ,nie będzie chciał widzieć...Może się boją.... ale przecież wszyscy nie mogą się bać....
Zaprowadziłam młodego do matki...nie wiem co by się stało,gdybym wtedy do nich nie podeszła.
Odechciało mi się spaceru.Wróciłam do domu bardzo wzburzona i sama dostałam reprymendę,bo przecież karmiłam małe dziecko,a się zestresowałam ...
 I że nie pomyślałam o tym ,że sama mogę oberwać ... Tylko ,że ja zawsze najpierw działam,pomyśleć zdążę pózniej.
Kiedyś byli ludzie uprzejmi,zdolni do pomocy...ludzie ,którzy mówili dzień dobry ,ale dzisiaj mamy piękne słońce ...dzisiaj tylko narzekają,nawet gdy owe słońce świeci...
W podstawówce koleżanki często zapraszały mnie na swoje urodziny,gdy imprezy kończyły się póżnym wieczorem ,odprowadzali mnie wszyscy razem z rodzicami  ,mój dom był na uboczu.
To było miłe .
I  gdy pewnej zimy ,mróz był tak wysoki,że ,że skuł głęboko ziemię i woda w naszych rurach  zamarzła. Moja Babcia była w szpitalu,a ja wtedy także byłam sama z młodszym bratem.Gdy poszłam do szkoły,powiedziałam koleżance ,że wody u nas nie ma,to póżniej przyszli jej rodzice zapytać jak mogą pomóc...Niestety nie mogli nic zrobić.Rury były niezabezpieczone  przed tak niską temperaturą ,pewnie jeszcze pamiętały erę dziadka...Trzeba było czekać,aż mróz odpuści ...
Zawsze trzeba było sobie jakoś radzić.
Teraz koleżanka starsza ode mnie,gdy mąż ją niedawno zdradził i się wyprowadził na pewien czas z domu,nie mogła sobie poradzić z podstawowymi rzeczami ,a dlaczego? Bo większość rzeczy  i spraw załatwiał jej mąż .I jak to sama siebie  określiła ,jest jak sierota.Sierota,nie sierota trzeba samemu brać się za robotę,nie można czegoś nie nauczyć się robić,bo jest się kobietą,bo mnie to nie  interesuje,bo nie potrafię, bo oczekuję ,że zrobi to za mnie ktoś inny ,etc etc.A potem tylko płacz....
Rzadko kiedyś płakałam,wręcz przeciwnie byłam częściej uśmiechnięta niż dzisiaj.Nawet  gdy przebiłam starym gwozdziem stopę na wylot ,a bolało okrutnie. Ale to była tylko moja wina ,bo oczywiście weszłam tam,gdzie nie powinnam i pamiątkę  mam do dzisiaj.
Pamiętam ten dzień ,gdy ciotka zadzwoniła do mnie z informacją,ze moja Kochana Babcia zmarła w nocy w szpitalu...
Męża nie było w Europie w tamtym czasie i  nie mógł wrócić.Byłam zupełnie sama z małymi dziećmi.Padał ulewny deszcz cały dzień ,a ja musiałam odprowadzić synów do szkoły i przedszkola,a potem pojść do pracy...
 I  tak jak padał deszcz ,tak i moje łzy padały..  straszny dla mnie dzień.
Ale poradziłąm sobie  i z tym ,bo takie jest życie,nikt nas nie pożałuje,bo nie zrozumie co czujemy...Jak się czujemy....
Pięknego dnia!









poniedziałek, 4 lipca 2016

Klub

Sobota.Trójmiejski klub.
Wieczór jeszcze wczesny jak na takie miejsce.
Z gęstniejącego z minuty na minutę tłumu,wypatrzyłam Pana,który się wyróżniał nie tylko strojem,ale także  lekkim podrygiwaniem w takt muzyki.Szczupły,wymuskany,elegancki mężczyzna ,ekskluzywny zegarek,dobrze dobrane buty,ciemne okulary.Tak na moje oko mógł być w wieku mojego ojca.Obserwator ,wnikliwym spojrzeniem omiatał wchodzącą płeć przeciwną.A dziewczyny,niektóre tak bardzo wulgarnie ubrane,że już moim zdaniem nie było nic więcej do pokazania.Wszystko było jasne i klarowne.Ich zachowanie także nie odbiegało  daleko od stroju .
W pewnym momencie Pan obserwator,postawił kołnierzyk w swojej koszulce polo.Tego było za wiele,wybuchnęłam śmiechem.Koleżanki ,z którymi siedziałam przy stoliku,oczywiście skwitowały to również śmiechem mówiąc,że ja zawsze wypatrzę jakiegoś zabawnego delikwenta.Nie przyszłam tam śmiać się z nikogo,ale sytuacja  i widok mnie rozbawiły,zaiste dawno  tak się nie ubawiłam .Zapewne każdy sposób jest dobry ... ;))
Ale,ale ,śmieszne ,nieśmieszne,chyba to postawienie kołnierzyka zadziałało,bo zaraz podszedł do pewnej blondynki (mogła być w moim wieku) ,zaczęli tańczyć.
Ja oczywiście wybrałam się do tego przybytku tylko w jednym celu,taniec,taniec i muzyka. Trzeba przyznać,muzyka była na dobrym poziomie .
Wraz z coraz większym  tłumem i ilością wypitego alkoholu,parkiet robił się coraz bardziej zatłoczony.
Po sali  chodziła kobieta  ,która  sprzedawała czerwone róże,po bardzo okrutnej cenie,ale spokojnie,miała nabywców :))
W ulubionej kwiaciarni za kilka sztuk róż tej Pani miałabym dwa piękne bukiety.
Mężczyzni ,którzy podchodzili, żeby ze mną zatańczyć i w moim mniemaniu tylko tańczyć,byli zdziwieni,gdy słyszeli NIE po zakończonym tańcu.Cóż, w tym przybytku płeć brzydka pewnie rzadko to słyszy :)) Tym bardziej ja miałam ubaw z sytuacji i ich min ,koleżanki wybuchając śmiechem mówiły,że jestem bezwzględna,nooo jasne,ktoś musi :))
Jeden z moich tanecznych partnerów,po skończonym tańcu powiedział uśmiechając się,że podziwia mój kunszt tańca,bo ani razu nie pozwoliłam mu się złapać za biodra.Cholera,nie przyszłam tam na jakieś łapanie za biodra.,..Wrrrr..
Kolejny stwierdził,że gdy tańczę mam radosne oczy i tu się mogę zgodzić...szkoda,że tylko wtedy  ,gdy tańczę.
Uwielbiam tańczyć,jedno dobre co mi pozostało z dziewczęcych lat.
W kącie sali , przy stoliku ,trochę na uboczu,ale w  doskonałym   miejscu do ogarnięcia całej przestrzeni wzrokiem,siedziało kilku mężczyzn.Uważnie przyglądali się wszystkim bywalcom .Koleżanka,która częściej przychodzi do tego lokalu,powiedziała,że jednym z nich jest właściciel tego lokalu.Akurat ten,który przysyłał mi drinki i przygladał się,gdy sama szłam tańczyć. Koleżanki oczywiście miały znowu ubaw,mówiąc o nim  biedak :))
 Mam jedną zasadę ( tak,tak,jedną z wielu ;)) ,w takich miejscach nie przyjmuję przysyłanych drinków,jeśli cokolwiek zamawiam,sama za siebie płacę,nigdy się to nie zmieni.
Młodzi mężczyzni ,kórzy przyszli w jednym celu ...na łowy i stali jak słupy  lustrując parkiet.
Tańczył tam jeszcze jeden starszy jegomość,on także miał dużo młodszą partnerkę,ale ten z kolei wydawał się sympatyczny,cały czas uśmiechał się do tej dziewczyny i widać było,że szczerze :) No i był pełen werwy ,przez dłuższy czas nie schodził  z parkietu.Brawa!
Wulgarne kobiety ,które patrzyły na mnie żmijowym spojrzeniem ,a ja miałam z nich taki ubaw,biedne blondynki,takie rzeczy nie robią na mnie wrażenia,nie mam 15 lat ,a nawet gdy miałam to też na mnie to nie działało.Ich żółte blond głowy za to mogłyby  doskonale robić za słońce w pochmurne dni ...
Lubię ,gdy robi się zabawnie,lubię wyzwania,niech " dziewczynki " pokażą na co je stać i niech wytężą "intelekt robaczka" .Niestety nie miałam na to czasu,bo nogi same rwały się do tańca...
Miałam piękną matkę,była blondynką.Jestem i zawsze staram się być obiektywna,naprawdę była piękna,oglądałam jej zdjęcia,nogi mam po niej ;)
Podobno kiedyś wybrała się razem z moim ojcem do knajpy ,do której przychodzili marynarze  i niestety musieli szybko opuścić lokal,bo tamtejsze prostytutki  chciały ją pobić.
Szaleństwo,w życiu bym nie wyszła!
Już dawno się tak nie wytańczyłam  i o to chodziło ! Wystarczy mi na jakiś dłuższy  czas .Tak jak dwa lata temu,gdy wspięłam się na wysoką górę i byłam tak zmęczona,że myślałam,że już z niej nie zejdę,ale widok był cudowny :)
Do samochodu szłam   boso , zawsze uważałam ,że się dobrze bawiłam,gdy wracałam bez butów.
Równocześnie z nami wyszedł Pan " stojący kołnierzyk"  ze swoją  blond wybranką ,jak widać łowy były udane ;))
Powiedziałam do dziewczyn,że zaraz pewnie wsiądą do Porsche ,pomyliłam się ,wsiedli do białego Ferrari,które stało zaparkowane przed klubem.
Była godzina wczesnoporanna,na wschodzie widoczna  już łuna  bladego  świtu.
I gdy, wracałyśmy wesołym autkiem,a jakże mogło być inaczej ! :))  kazałam koleżance zatrzymać się,bo z daleka widziałam  jeża,który nie mógł się biedny wspiąć na wysoki krawężnik.Wyskoczyłam z samochodu i przeniosłam jeża w pobliskie krzaki.
Cholera,jeszcze było dość ciemno,pusto na drodze,a zatrzymałyśmy się przy stojącym nieopodal radiowozie...Wrrrrr.. :))
Koleżanka ,która prowadziła auto,opuściła szybę i z pięknym uśmiechem zaczęła tłumaczyć,że jest to takie hobby jej wspaniałej koleżanki,bieganie boso, nocą po drodze i łapanie jeży ;))
Na szczęscie obeszło się bez przykrych konsekwencji.No tak....ja zawsze coś wymyślę...ale jeż został uratowany ,jeden do przodu.
Pięknego dnia! :)





środa, 27 kwietnia 2016

Portret

Licytowałam portret olejny "przodka" .Modny ostatnio detal na ścianach .Oczami wyobraźni widziałam jak go wieszam na jednej ze ścian...
Niestety,ktoś w ostatnich sekundach mnie przelicytował...Wrrrrrrr... :)
Popularny portal aukcyjny  jak widać odmierza czas  według własnych  zasad.
" Ich " poniżej minuty jakoś nie współgra z moim  czasem... Gdyby to była aukcja na żywo....malowidło byłoby z pewnością moje! ;)
A już najbardziej  ugryzło mnie to  ,że przelicytowano mnie o jakieś grosze... :(  I piękny  Norweski "przodek" w czarnym surducie, powędrował do innego szczęśliwca ..
A kiedyś mogłam  mieć własny portret...
Mając lat 16 ,stałam latem na przystanku tramwajowym w swojej dzielnicy.Jak to bywa / bywało ?  (Rzadko  teraz korzystam z miejskiego transportu ) ,tramwaj się spóźniał .
Z daleka widziałam starszego ,brodatego,ubranego na ciemno jegomościa,znanego w naszej dzielnicy jako "artystę".Jak pech to pech ,malarz podszedł do mnie,przyglądał się badawczo mojej twarzy ( aż zrobiło mi się nieswojo) ,wreszcie przemówił.
- namaluję Cię
 - słucham ?
 - namaluję Cię -powtórzył .
Oczywiście odmówiłam.Artysta był nieugięty.Lecz  źle trafił ,bo natrętne osoby lekko mówiąc, mnie irytują...Nie miałam nigdy kłopotu  ze "spławianiem " niechcianych towarzyszy,ale trzeba mu  było  przyznać,robił  co mógł żeby mnie przekonać do tego obrazu...Wreszcie widząc ,że z płótna będą nici,powiedział,dalej drepcząc wokół mnie,że w takim razie on mnie wyrzeźbi...O MATKO.... hehehehe
Co za uparty gościu ...Mówił ,że kości policzkowe  będzie trudno,ale on sobie i z tym poradzi....
Zaczęłam się rozglądać,czy może  nadchodzą moi znajomi,to by dopiero mieli ubaw przez tydzień z mojego nowego "adoratora" :))
Było gorąco ( pewnie z emocji także),tramwaj nie nadjeżdżał,a brodaty sprawca  mojej udręki nadal świdrował mnie swoimi oczkami. Trafiła kosa  na kamień.Po kolejnej  ,mojej chyba setnej ,negatywnej odpowiedzi,z ulgą zobaczyłam nadjeżdżający tramwaj.Gdy tylko  motorniczy otworzył  drzwi ,szybko wskoczyłam do środka.Myślę,że sam Usain  Bolt nie zrobiłby tego szybciej.Uparty człowiek ,nigdy wcześniej, ani później nie spotkałam nikogo tak uporczywego...
A może trzeba było się  zgodzić i miałabym swoje 16 letnie ,piękne odbicie na płótnie? A może ten artysta namalowałby dzieło swojego życia?Kto wie....
Znajomi mówili,że facet miał talent...
Dobrych parę lat temu ,  malowałam,rysowałam,pisałam wiersze... Tylu rzeczy już dzisiaj nie robię...proza życia codziennego. :(
Jakiś czas temu ,nawet u Pana Piotra - Antyka ,widziałam   piękną ,dużą sztalugę,która sama w sobie była dziełem sztuki.Nawet dużo za nią nie chciał- jak dla mnie rzecz jasna. :) Niestety brak miejsca :(
Od dzieciństwa  lubiłam rysować i malować.a najbardziej po ścianach w domu :)) Brałam zazwyczaj kredki świecowe i ciach,kwiatki i ptaszki.Do dziś  pamiętam  malunek przedstawiający  białego gołębia,nawet moja Babcia  mówiła,że to był bardzo udany ptak,a miałam wtedy 7 lat.
Podczas kolejnego malowania ścian,oczywiście ptak pozostał na swoim miejscu,reszta ściany została na nowo odświeżona  :))
W podstawówce  także malowałam i rysowałam ( nauczycielka widziała we mnie pasję :) ),na tablicach informacyjnych w klasie i szkole ,adekwatnie do okoliczności,wisiały moje prace.
Kiedyś, mój starszy brat pożyczył od kolegi ,taki piękny, duży brulion w kolorową kratkę,z szerokim marginesem.Zeszyt leżał na stole....kilka pierwszych stron było czymś zapisanych,ale nie zwracałam na to uwagi,tak bardzo podobały mi się te kartki.Wzięłam  kredki i namalowałam kwiatki......dużo kwiatków....
Mój brat  ,gdy zobaczył co robię ,wpadł w szał,bo to był zeszyt kolegi,a on go tylko pożyczył ,żeby odpisać lekcje.. w tamtym czasie nie było w Polsce takich kolorowych zeszytów...wszystko szare,bure..
Miałam farta ,że zawsze szybko biegałam  ( uciekłam na piętro) i zamknęłam drzwi na klucz,brat stał pod drzwiami... :)) Powiedział ,że gdy wyjdę, to stłucze mnie na kwaśne jabłko ,więc siedziałam na piętrze pół dnia...
Brat się  pewnie jakoś  dogadał z tym kolegą   ( jak to faceci ) ,bo później  Marcin nadal do nas przychodził i gdy na mnie patrzył, to się uśmiechał ;)
Pięknego dnia wszystkim ! :)






środa, 13 kwietnia 2016

Szacunek

Kino.Siedzę na kanapie,jeszcze nie wpuszczają do mojej sali.
Przede mną stoi grupa tak na oko dwudziestolatków.Głośne rozmowy i wybuchy śmiechu.Z początku nie przysłuchuję się .Gdy nagle, moich uszu dobiega komentarz jednego z wysokich ,brodatych chłopaków.Aż mnie zatkało.Chociaż  już chyba nic nie powinno mnie zaskoczyć  w dzisiejszych czasach..A jednak...
Owe słowa skierowane były  do stojących obok niego dziewczyn.Widać było dziewczyny na poziomie intelektualnym równi z nim,bo im to nie przeszkadzało.
Mój jęzor nie wytrzymał .Nie powinnam była  się wtrącać ,nie moje towarzystwo i nie jestem od nauczania kultury takich "starych koni",ale musiałam mu rzec kilka słów.Zblazowany chłoptaś,w moim odczuciu, tacy jak on nigdy nie będą mężczyznami i nie pomoże tutaj nawet wyhodowana broda .Bo miarą męskości według mnie, jest szacunek do kobiet ,a jemu tego bardzo brakowało.
Moje słowa jego ekipa skwitowała salwą śmiechu.Brodacz uciszył się ,więcej go nie usłyszałam ,nie spojrzał już w moją stronę.I dobrze.
Gdyby był  moim znajomym i powiedział do mnie to, co powiedział tym dziewczynom,już nigdy bym nie chciała go widzieć.Można sobie pożartować,poświrować ,wszystko jestem w stanie zrozumieć  ( oprócz ludzkiej głupoty i okrucieństwa) ,ale brak szacunku,a zwłaszcza do kobiet to  moim zdaniem brak kultury osobistej.Ja też wygłupiałam się z kolegami,ale nigdy żaden z nich nie wyskoczył z takim tekstem ani do mnie ,ani do żadnej  z moich koleżanek.Skąd to wszystko się bierze?? Inaczej wychowani?? Pewnie tak.Teraz  jest rozluźnienie wszelkich wartości wyższych,wszystko prostackie i płytkie.Tyczy się to  obu płci.
Może innym to nie przeszkadza,ale mnie bardzo "uwierają" takie zachowania.
Miałam w liceum koleżankę,bez kozery mogę powiedzieć,że była to najpiękniejsza blondynka jaką poznałam i widziałam w swoim życiu.Nawet namawiałam ją do udziału w konkursie piękności ;)
W  ostatniej klasie liceum zapoznała się z bardzo "niegrzecznymi chłopcami"...Cóż...
Dostała mercedesa ,biżuterię,modne ubrania.
Kiedy ona wsiadała do swojego auta,ja szłam na tramwaj,ona nie musiała pracować,ja żeby kupić sobie cokolwiek,musiałam pracować.
Pewnego dnia,po przyjściu do szkoły,dziewczyny powiedziały mi,że ona nie chce wyjść z toalety.Kiedy wpuściła mnie do środka zrozumiałam .Nie pomógł nawet mocny makijaż.Cóż..
Trzeba szanować samego siebie,pieniądze to nie wszystko,sama tak wybrała.Bycie czyjąś własnością to nie moja bajka.Ja zawsze bardzo ceniłam spokój i swoją niezależność.Nigdy bym nie dopuściła do takiej sytuacji ,aby jakiś troglodyta sprawdzał mnie na każdym kroku,kontrolował dokąd idę i z kim,a na dodatek bił.Zresztą, musiałby mnie tak uderzyć,żebym straciła przytomność,bo na 200 % bym mu oddała  .I pewnie źle to by się dla mnie skończyło...
Co się stało z piękną blondynką ? Nie wiem,nawet ostatnio pytałam o nią dziewczyn  ze szkoły,one też nie miały o niej żadnych wieści.Mi pozostało  wspólne,piękne zdjęcie.
Szacunek do siebie i innych,tak mało tego w dzisiejszych czasach,wszystko się zmienia,jak widzę ,niestety na gorsze.Bo to co nas odróżnia, to sposób w jaki traktujemy innych.
Zdjęcia pięknej wiosny w Gdańsku ,moim okiem ,z wczoraj :)
Udanego dnia!




















wtorek, 1 marca 2016

Przyszedł do mnie mój kot po codzienną  porcję pieszczot :) Kiedy mi smutno,kładzie mi się na brzuchu i mruczy.Jakby czuł,że czasem to pańci  pomaga ...
W moim rodzinnym domu też były koty,ale tamte miały większą swobodę.Włóczykije :)) Za moim ogrodem znajdowały się ogródki działkowe,więc koty miały duży rewir do obejścia.
Przychodziły kiedy były głodne i szły z powrotem.
Pewnego wieczoru,gdy wróciłam do domu,moja kotka siedziała na schodach werandy,a ja spojrzałam na podwórko ,czułam ,że ktoś mnie obserwuje.Było już dość ciemno.A tam siedział wielki kocur,z początku pomyślałam ,że to pies,bo gdzie są takie ogromniaste dachowce?Ale były...Później widywałam go za dnia...czarny,ogromniasty kocur.Parę  dobrych lat temu w jednym z Gdańskich sklepów,na piecyku elektrycznym  leżał taki wielki kocur,ale ten był spasiony,a ten 'nasz'  po prostu duży.Tego ze sklepu dotykałam ,w istocie było to żywe stworzenie ;)
Kotka przyprowadzała tego wielkiego kawalera ,potem on już się trochę oswoił i nawet wskakiwał na zewnętrzny parapet w moim pokoju,gdzie razem z kotką dostawał jeść :)
Niestety, kotka znajomość z pięknym kocurem przypłaciła prawie życiem.Miała tak duże kocięta,że nie mogła ich samodzielnie urodzić.Zawiozłam ją do weterynarza,który powiedział,że tak dużych kociąt nie widział u zwykłych dachowców.Uratował ją ,ale żadne kocię nie przeżyło.
W ogrodzie mieliśmy spory staw,mój starszy brat wpuszczał do niego złowione przez siebie karasie.A ja,w tajemnicy ,wyławiałam je i karmiłam nimi te dzikie ,działkowe koty.Brat nigdy się nie dowiedział ,pewnie by się wściekł... :)) Za to ja czułam się bardzo dobrze,gdy  wiedziałam,że te koty były najedzone.Zresztą jak zawsze,gdy rano wstawałam,to szłam najpierw nakarmić moje psy i dwa koty,dopiero sama siadałam do śniadania..
Z tym starszym bratem poszłam kiedyś nad wielki staw,tam gdzie łowił te karasie do naszego stawu,było lato.Wtedy była moda na takie ażurowe buty z gumy.Piękne,delikatne,na niskim koturnie.Ja oczywiście miałam w ulubionym czerwonym kolorze.I tak wystrojona w te nowe butki poszłam  z bratem na ryby!
Patrzenie jak brat łowił,znudziło mi się,bo to oczywiście nie ja łowiłam...
Z jednej strony tego stawu było bagno,rzecz jasna musiałam  zbadać ,jak tam jest,chociaż brat mówił,że mam tam nie iść...Mów mi więcej...Poszłam.
Oczywiście wciągnęło mnie,cholera.Brat przybiegł,wyciągnął mnie,ale niestety jeden but utknął głęboko i tyle było radości z czerwonych cudeniek...Wracałam boso,byłam bardzo zła na brata,bo przecież mógł spróbować wyciągnąć tego buta! Ja bym próbowała!...
A on powiedział,że nie da rady,że głęboko pewnie jest,że to moja wina i że sama nie powinnam próbować! I tak wracałam po tym gorącym asfalcie,kamieniach i z nieszczęsnym jednym pantoflem w ręce.A brat oczywiście śmiał się ze mnie...
Miałam chyba z 10 lat ,gdy sąsiad przyniósł dosłownie na rękach psa,ba!,cień stworzenia ,tak wygłodzonego ,że aż trudno było na niego patrzeć.Jak ktoś mógł doprowadzić żywe zwierzę do takiego stanu??!! Moja Babcia jak zwykle rzeczowo podeszła do sprawy i pamiętam jak powiedziała,że z niego nic nie będzie ,że on pewnie i tak zdechnie...
A ja na to,że postaram się,spróbuję ,może przeżyje.I tak oto biedaka owinęłam starą grubą kołdrą ,położyłam przy piecu w kuchni,karmiłam codziennie małymi porcjami.
Przeżył.Wrócił do formy.Był to najwierniejszy pies jakiego miałam w swoim życiu.Wszędzie tam gdzie ja.Moi znajomi śmiali się ,gdy widzieli tego psa,wiedzieli,że ja nadchodzę.
Biedak,gdy wyjechałam na pierwszą ,letnią kolonię,podobno bardzo tęsknił i szukał mnie.
Gdy minęły dwa tygodnie i autokar podjechał pod NOT w Gdańsku,wszyscy moi znajomi z podwórka razem z moimi kuzynkami i oczywiście tym psem czekali na mnie.Najradośniej witał mnie mój pies... :))
Moje kuzynki ,które przyjeżdżały z południa Polski do mnie nad morze,przeżywały ,że w mieście jest lepiej,a ja na to,że ja na odwrót ,uwielbiam ich wieś "zabitą dechami" ,że tam czuję się najlepiej,kocham,uwielbiam wieś! Jestem mieszczuchem od urodzenia,ale to wieś jest bliższa memu sercu niż miasto.Od zawsze.
Nie wiem,czy ktoś więcej najeździł się pociągami ode mnie,chyba tylko maszynista ;)) Ja pamiętam moje dzieciństwo ,jako jedną ,ciągłą podróż.Kiedyś było to wyzwanie,bo nie było tylu samochodów,łatwego dostępu do samolotów czy autokarów..Przepełnione pociągi,do których trudno było wejść,a często i gęsto stało się na korytarzach,bo nie było szans na miejsca siedzące.
Kiedy była taka możliwość ,Babcia wykupowała kuszetki i wtedy było iście luksusowo ;)
I tak podróżowałam z Babcią północ-południe.Często dźwigając dużą torbę,bo przecież rodzina czymś nas uraczyła.A to jajka,mięso,nawet sok z pomidorów własnej roboty.O dziwo,pomimo tego całego ścisku, jajka zawsze przywoziłyśmy całe! :))
Pamiętam,czasem trzeba było wcześnie wstać i wysiąść z jednego pociągu i przesiąść się do drugiego,budziłam się i bez żadnego "ale " szłam z Babcią.Teraz nie wyobrażam sobie,aby moje dzieci nic nie powiedziały i bez marudzenia zbudziły się...
Często trzeba było jechać najpierw do Gdyni,bo tam właśnie podstawiali lokomotywę i stamtąd zaczynała się moja podróż z ukochaną Babcią.
Pamiętam na dworcu w Gdyni,w samym rogu, sprzedawali w okienku najlepsze,kręcone lody z automatu .Lody mojego dzieciństwa! Mmniam :)) Teraz Gdyński dworzec wyremontowali,ciekawe,czy jest nadal to okienko...Dawno  tam byłam..
Pamiętam,jak przyjechał Papież i tłumy ludzi szły naszą ulicą w stronę Zaspy,miałam wtedy 7 lat...Ja miałam tyle lat,kiedy to było?? Stara jestem,heheh ;))
Pamiętam,jak w ciepłe,letnie wieczory,sama rozpalałam duże ognisko i siedziałam przy nim całą noc ,aż do białego rana,a później przychodzili znajomi i szliśmy całą paczką nad morze,a z rodzinnego domu miałam wtedy 4 kilometry,nie to co teraz 10 minut i plaża...
Nie czułam wtedy zmęczenia..Uwielbiam ogniska,ten dym .Chyba to jedyny dym który akceptuję na moich włosach ;)) Gdy gdzieś czuję ten zapach rozczulam się ..
Latem prawie co wieczór było ognisko,znajomi.Dużo śmiechu,pieczonych ziemniaków z popiołu i kiełbasek...
Tak było ...
Udanego dnia! :)




sobota, 9 stycznia 2016

:)

Wspaniały dzień.I niech tak zostanie.
Odwiedziłam  dzisiaj z samego rana, dawno niewidzianego pana Piotra.
Tak,nie byłam u niego  6 miesięcy.Jak ja tak mogłam?! ;)) I jak ten czas leci...
Pan " antyk" naprawdę szczerze ucieszył się na mój widok,pytając : "gdzie ta normalna kobieta tyle czasu się podziewała" ?  Z tą normalnością to chyba jednak trochę  przesadził ;) ...
Już dawno nikt tak szczerze i z nie udawaną radością mnie nie powitał :) Może z wyjątkiem zwierząt,a zwłaszcza psa koleżanki,który za każdym razem gdy mnie widzi dostaje apopleksji...
Razem z żoną , pan Piotr prowadzi od wielu  lat firmę z pięknymi antykami,bibelotami i całą resztą tego dekoracyjnego ustrojstwa.
Jeszcze pół roku temu,gdy ostatni raz się widzieliśmy,jego żona zgodziła się na moją biznesową  propozycję ,ale on się wahał.A dzisiaj bez mrugnięcia okiem,zgodził się.Powiedział,że w związku z tym,że ja poprawiłam mu nastrój dzisiejszą moją obecnością ,jest na tak.Taaa,urok osobisty działa  ;)
Lubię rozmawiać z panem Piotrem,jeździ on po całej europie i przywozi prawdziwe skarby.I historie z nimi związane ( lubię słuchać różnych historii ).
Jakiś czas temu opowiadał o znajomym ,który sprzedawał dom,bo wyprowadzał się z Polski .A znajomy ,kolekcjonował stare,oryginalne przedmioty z Afryki.I on jako pierwszy mógł wybrać meble i inne rzeczy.
Mówi,że największe wrażenie zawsze robiła na nim ściana,na której wisiały dwie  stare,oryginalne włócznie ( których w tej chwili nie można już przywieźć i wywieźć z kraju) i stara łódź,wydrążona z pnia.
Oczami wyobraźni widziałam te cuda.Włócznie mnie nie kręcą  ,ale tę łódź chciałabym zobaczyć ,dotknąć.Ot,cała ja ;))
Świeci słońce ,interes załatwiony,szczere twarze z rana i dobre słowo.Tak,tego było mi trzeba.
Udanego dnia ! :)





wtorek, 22 grudnia 2015

Popłynęłam daleko...
Jak wiele razy wcześniej.Sama i ze starszym bratem.I płynęłam jak zawsze.Kto by pomyślał ,że w Zatoce Gdańskiej są tak silne prądy? Z pewnością nie ja...
Razem ze mną była koleżanka,sprawy potoczyły się błyskawicznie.Nawet się nie spostrzegłam ,kiedy znalazłam się pod powierzchnią,to był moment.Spojrzałam w górę i zobaczyłam nad sobą wodę.W głowie miałam tylko jedną myśl " nie wpadaj w panikę,nie wpadaj w panikę". Może to mnie uratowało,a może nie miałam utonąć...A może dostać nauczkę albo wszystko razem..
Wypłynęłam na powierzchnię.
Koleżanka krzyczała,ale to zrozumiałe,niektórzy różnie reagują w takich sytuacjach.Chłopaki już do mnie płynęli,ale i tak byli jeszcze daleko.Sama dopłynęłam bliżej brzegu,a oni  wynieśli mnie na piasek.Zupełnie opadłam z sił,nawet nie mogłam wstać.Nogi miałam jak z waty.
Moja  Babcia nigdy się o tym nie dowiedziała,jeszcze dostała by zawału..
Sytuacja ta miała miejsce wiele,wiele lat temu,teraz latem dalej od brzegu ,pływa policyjna motorówka i kto za daleko wypłynie każą zawracać.Mojego brata ostatnim razem też zawrócili,ale jemu nie ma co się dziwić,mieszka teraz daleko od morza... Ja to rozumiem ;)
Jak zawsze, nie zniechęciłam się tamtym wydarzeniem,nadal pływam,uwielbiam.Potrzebuję wody jak ryba,w końcu Gdańszczanka od urodzenia :) Zimą chociaż na spacer,sam widok.Od zawsze.
Przyglądam się jak "morsy" wskakują do wody.Na wesoło :)
Ostatnio nawet jakiś gościu samotnie pływał.Brawa za odwagę.Temperatura wody pewnie była zachęcająca :))
Mamy w Gdańsku jeziora,też lubię.Ale to właśnie morze kocham.
Znałam kilka fajnych,czarownych miejsc nad tutejszymi jeziorami,teraz te same miejsca są nie do poznania.Jak grzyby po deszczu w ich pobliżu wyrosły całe osiedla mieszkaniowe.Dlaczego w tak piękne miejsca człowiek zawsze musi wsadzić swoje łapczywe łapska? Niedługo pewnie , gdzie się nie odwrócę ,zobaczę chyba tylko beton...Niestety :(
Ciepło,czuję jakby to było suche przedwiośnie.Za dwa dni Święta ,pogoda jest chyba innego zdania.Nawet róże na moim balkonie kwitną i wypuszczają nowe listki.Mamy grudzień?
Pomimo pogody,cudownych Świąt w rodzinnym gronie ,Wszystkim :)