Babcia to Babcia ,nie zastąpi matki chociażby tego bardzo chciała .Czasem było mi bardzo ciężko.A i Babcia z racji swojego podeszłego wieku nie mogła uczestniczyć we wszystkim.Zawsze musiałam polegać na sobie,wymagać właśnie od siebie najwięcej,tak jest do tej pory.
Najstarszy brat wyprowadził się dość wcześnie z domu ,średni gdy poszedł do wojska miałam 12 lat,zostałam z chorą Babcią i młodszym bratem.
Była wczesna jesień ,ale nastały już zimne dni i trzeba było zacząć palić w piecu.
Oczywiście musiałam najpierw narąbać drewna,a żeby oczywiście nie było za różowo,siekiera była tępa...
Więc trzeba było ją naostrzyć .Poradziłam sobie z jednym i drugim,ale w piecu nie chciało się palić,bo komin był zapchany,a wezwany kominiarz powiedział przez telefon ,że może przyjść dopiero następnego dnia.A ja nie mogłam czekać tak długo .
Miałam wspaniałego sąsiada,który miał wszystko w swoim garażu,potrzebne mi narzędzia także.On wszystko sam naprawiał,bardzo,bardzo pracowity mężczyzna.Kiedyś podobno był bardzo zakochany w pięknej rosjance ,ale coś nie wyszło i nigdy nie miał partnerki.
Zawsze pomocny pan J.ten,który za każdym razem robił dla mnie bukiety ze swoich pięknych róż.
Powiedział ,że sam by przyszedł i zrobił to za mnie ,ale szedł właśnie do pracy,ale rzucił na odchodne ,że widział jak się wspinam z chłopakami po wysokich drzewach i on wierzy ,że dam radę.Ale dach to dach,nie drzewo.
Weszłam na dach oczywiście i mając 12 lat wyczyściłam ten komin,gołębie postanowiły zrobić sobie tam gniazdo,gdy nie paliło się w piecu.Ja nie wejścia na dach się obawiałam,tylko tego ,że nie będę miała dość siły żeby zrobić to co musiałam zrobić.
Ale zrobiłam,rozpaliłam w piecu.
Kiedy na zimę Babcia kupiła węgiel ,trzeba było go zwieżć do drewutni przy domu,bo w magiczny sposób mógłby zniknąć w nocy z podwórka ...
Babci bym nie pozwoliła na taki wysiłek,3 i pół tony węgla ,starszy brat w wojsku,a młodszy...młodszy był zbyt jakby to określić "wątły" na taki wysiłek.Więc znowu sama wzięłam szuflę i taczkę i zwiozłam cały ten węgiel.Pamiętam,że byłam tak zmęczona,że nie mogłam zasnąć.
Przeżyłam,jak wiele,wiele innych rzeczy,po których wiedziałam,że mogę liczyć tylko na siebie.
Malowanie mieszkania?Proszę bardzo.Nawet glazurę potrafię położyć.
Dzisiaj patrzę na te 12 letnie dzieci i nie wyobrażam sobie ,aby coś takiego robiły,poradziły sobie z różnymi rzeczami.Nawet przypuszczam,że mój 12 letni syn,by sobie nie poradził.Dlaczego? Bo nie musi?To też,ale po prostu by się nie nadawał do tego.
Patrzę na te rozpieszczone dzieci,które płaczą ,bo dostały na urodziny "wypasionego" drona za kilka tysięcy złotych,a wielka ogarnia ich rozpacz,bo "zabawka" była w małym kartonie,a nie w ogromnym pudle jakby tego chcieli....
Patrzę,na te dzieci,małoletnich synów,którzy zwracają się do swoich matek pieszczotliwym zdrobnieniem używanym przez ich ojców.I co ? I nic,jest dobrze,wszystkim to najwidoczniej odpowiada.
Za moich czasów,dzieci nie przerywały rozmowy dorosłym,siedziały przy osobnym stole,pytały czy moga to czy tamto.Najpierw.I nie rządały.
Chyba to już dwa lata ,jak byłam świadkiem,gdy wyrośnięte nad podziw dziewczyny,miały może po 17 lat,urządziły sobie zabawę z rzucania w łabędzie zmarzniętymi bryłami piasku na plaży.Łabędzie przyzwyczajone ,że się je karmi zimą ,zaczęły wychodzic na brzeg .Dziewczyny miały niezły ubaw,ja stałam na końcu mola,gdy zaczęłąm iść w ich stronę,najwiekszy z łabędzi rozłożył skrzydła i zaczął syczeć,dziewczyny uciekły...
Czy nikt w dzieciństwie nie wyjaśnił szanownym dziewczętom,że tak się nie postępuje? I żeby innych traktować w taki sposób jakbyśmy chcieli aby i nas traktowano? Najwidoczniej nie.Bo teraz nastały czasy hodowli dzieci,a nie wychowywania.
Patrzę na tych ludzi,którym coś się stało...
Którzy się zmienili..
Zeszłej zimy ,w mrożny dzień, podeszła do mnie ze łzami w oczach staruszka. Pytając ,czy mogę ją przeprowadzić przez przejście dla pieszych ,bo dla niej jest za ślisko.
I prawie płacząc tłumaczyła mi ,że pytała wielu ludzi i nikt nie chciał jej pomóc.bo wszyscy jej mówili,że się spieszą.....
Jak można się aż tak spieszyć ,żeby nie pomóc,to tylko kilka chwil i to nic nie kosztuje.I dokąd???
Pokazała mi młodego chłopaka,który jej odmówił...był wysoki,a ta staruszka ważyła może 40 kg,i nawet gdyby przerzucił ją sobie przez ramię ,to myślę,że by tego nie poczuł,a co tu mówić,podjąć ją pod rękę....
na tych kilka metrów...
Przeprowadziłam ją,chciała na przystanek autobusowy,posadziłam ją na ławce,zaczekałam na autobus,gdy podjechał, pomogłam wejść i zająć miejsce,pożegnałam się.
Czy to było aż tak trudne i niewykonalne?Czasochłonne?
Co jest z tym światem,z tymi "ludżmi" ?
Jednak coś jest nie tak z nimi...
Zawsze byłam bardzo aktywna fizycznie,rodzaj włóczykija ze mnie zawsze był .I gdy urodziłam starszego syna ,musiałam mieć chociaż chwilę dla siebie,nawet te 20 minut spaceru,na dłużej nie mogłam sobie w tamtym czasie pozwolić,bo mój syn był żarłokiem od urodzenia,a ja musiałam często go karmić piersią.
I gdy pewnego dnia wychodząc z klatki zobaczyłam na parterze jak wysoki,może 17 letni chłopak skacze dużo młodszemu po kręgosłupie...
To dziki szlag mnie trafił ,bo chociaż widywałam chłopaków ,którzy się bili,to było to zupełnie co innego...
Skaczący robił to z zaciekłością i agresją ,chcąc zrobić mu krzywdę.Podbiegłam do nich,złapałam wysokiego oprawcę mocno za ramię i spojrzałam na niego ... Chłopak albo się przestraszył mojego wyrazu twarzy albo tego ,że ktoś ośmielił się mu przerwać i zwrócić uwagę.Nigdy nie uderzyłam żadnego chłopaka,wręcz przeciwnie z nimi zawsze mogłam się dogadać ,dojść do porozumienia.I myślę,że gdyby w tamtym momencie nie zaprzestał tego co robił,bym go z pewnością zdzieliła.
Tak,może to jeszcze hormony we mnie buzowały,może to ta moja cholerna natura,może to, że nie lubię niesprawiedliwości.Może wszystko na raz .Zareagowałam.
Nie zdążyłam zapytać dlaczego skacze po młodszym ,gdy ten sam wydukał,że młody go zwyzywał...
Najgorsze było dla mnie to ,że w miejscu gdzie to wszystko się działo dosłownie kilka metrów dalej jest przystanek tramwajowy,gdzie wysiada zawsze dużo ludzi i wtedy też przechodzili tamtędy ludzie,ale nikt nie reagował...
Tak jest ze wszystkim,nikt nikogo nie obchodzi,może ktoś upaść obok i nikt tego nie zauważy ,nie będzie chciał widzieć...Może się boją.... ale przecież wszyscy nie mogą się bać....
Zaprowadziłam młodego do matki...nie wiem co by się stało,gdybym wtedy do nich nie podeszła.
Odechciało mi się spaceru.Wróciłam do domu bardzo wzburzona i sama dostałam reprymendę,bo przecież karmiłam małe dziecko,a się zestresowałam ...
I że nie pomyślałam o tym ,że sama mogę oberwać ... Tylko ,że ja zawsze najpierw działam,pomyśleć zdążę pózniej.
Kiedyś byli ludzie uprzejmi,zdolni do pomocy...ludzie ,którzy mówili dzień dobry ,ale dzisiaj mamy piękne słońce ...dzisiaj tylko narzekają,nawet gdy owe słońce świeci...
W podstawówce koleżanki często zapraszały mnie na swoje urodziny,gdy imprezy kończyły się póżnym wieczorem ,odprowadzali mnie wszyscy razem z rodzicami ,mój dom był na uboczu.
To było miłe .
I gdy pewnej zimy ,mróz był tak wysoki,że ,że skuł głęboko ziemię i woda w naszych rurach zamarzła. Moja Babcia była w szpitalu,a ja wtedy także byłam sama z młodszym bratem.Gdy poszłam do szkoły,powiedziałam koleżance ,że wody u nas nie ma,to póżniej przyszli jej rodzice zapytać jak mogą pomóc...Niestety nie mogli nic zrobić.Rury były niezabezpieczone przed tak niską temperaturą ,pewnie jeszcze pamiętały erę dziadka...Trzeba było czekać,aż mróz odpuści ...
Zawsze trzeba było sobie jakoś radzić.
Teraz koleżanka starsza ode mnie,gdy mąż ją niedawno zdradził i się wyprowadził na pewien czas z domu,nie mogła sobie poradzić z podstawowymi rzeczami ,a dlaczego? Bo większość rzeczy i spraw załatwiał jej mąż .I jak to sama siebie określiła ,jest jak sierota.Sierota,nie sierota trzeba samemu brać się za robotę,nie można czegoś nie nauczyć się robić,bo jest się kobietą,bo mnie to nie interesuje,bo nie potrafię, bo oczekuję ,że zrobi to za mnie ktoś inny ,etc etc.A potem tylko płacz....
Rzadko kiedyś płakałam,wręcz przeciwnie byłam częściej uśmiechnięta niż dzisiaj.Nawet gdy przebiłam starym gwozdziem stopę na wylot ,a bolało okrutnie. Ale to była tylko moja wina ,bo oczywiście weszłam tam,gdzie nie powinnam i pamiątkę mam do dzisiaj.
Pamiętam ten dzień ,gdy ciotka zadzwoniła do mnie z informacją,ze moja Kochana Babcia zmarła w nocy w szpitalu...
Męża nie było w Europie w tamtym czasie i nie mógł wrócić.Byłam zupełnie sama z małymi dziećmi.Padał ulewny deszcz cały dzień ,a ja musiałam odprowadzić synów do szkoły i przedszkola,a potem pojść do pracy...
I tak jak padał deszcz ,tak i moje łzy padały.. straszny dla mnie dzień.
Ale poradziłąm sobie i z tym ,bo takie jest życie,nikt nas nie pożałuje,bo nie zrozumie co czujemy...Jak się czujemy....
Pięknego dnia!